niedziela, 23 grudnia 2012


I pojawia się jakiś głosik. Krąży topiąc wszystko co napotka. Burzy cały ład panujący od zarania dziejów. Taki spokój. Taka cisza. I ten głos. 
Nawołuje, zaprasza. Taki egoistyczny i namolny. Nienawidzę takich gości. Gdy posprzątasz w pokoju, a później przyjdzie właśnie ktoś taki, wszystko zabrudzi, nabałagani i wyjdzie, bo przecież nie jest u siebie. W czyimś domu tak, wolno robić cały ten rozgardiasz. Wtedy trzeba wziąć się do roboty i znów zaczynać wszystko od nowa. 
Ale może to nie przypadek? Może go zaprosiłam? Niech wszystko zniszczy, zepsuje i nic mi nie pozostawi, przecież początek zaczyna się od zera. Bez niczego jesteś jak fruwający ptak nawet w najzimniejszy dzień świata. Gdy wszyscy będę siedzieć grzecznie nie wychodząc z domów ja wybiegnę i będę tak biec bez żadnego celu. Przed siebie, zostawiając to wszystko. Może wtedy poczuję się wolna i usatysfakcjonowana. Nigdy nie poszczyciłam się tym drugim słowem, nigdy nie zaczęłam nawet od pierwszej literki, nie doszłam do połowy tego słowa, już nie mówiąc o jego zakończeniu. I ciekawe dokąd dobiegnę. Znając mnie szybko się zmęczę, ale chociaż kilka kroków to jakiś plus. To jakaś "nadzieja"?
Taki mały tlący się płomyczek. Postaram się go wzniecić do ogromnego płomyku, do ogniska, do pożaru.





piątek, 21 grudnia 2012


Czasem wszystko wydaje się skomplikowane i niewarte całego tego pośpiechu lub zbyt czarno-białe czy zbyt jaskrawe. I nie ma nic pomiędzy, niestety. 
Cały ten otaczający zgiełk, który znika zaraz po tym jak wchodzimy do domu, kładziemy się do łóżka i otwieramy laptop nie wyłączając go przez cały dzień, bo przecież co można innego robić w grudniowe popołudnie, które tak szybko zamienia się w wieczór? Nawet gdyby jasność trwała przez całe dwadzieścia cztery godziny na dobę nie ruszyłabym się z domu i nie zaczęłabym czegoś robić, bo po co? Kiedy to wszystko prowadzi do jednego. Do niczego, gdy ta pustka wypełnia nasz cały świat, od koniuszków palców do samej głowy i jesteśmy wypełnieni całą tą "niemagiczną" otoczką... 
Wszystko co zrobiłam ciągnie się za moimi plecami nie pozwalając biec naprzód. Żart. Moja droga naprzód jest pokonywana sprintem, bo nic za sobą nie ciągnę. Ciągnę za sobą tylko te same nieszczęścia. Z nimi akurat się pogodziłam i żyjemy w wiecznej przyjaźni, gdzie co rusz przybywają jakieś nowe. Siedzimy razem przy jednym stole i wymieniamy się doświadczeniami. Takimi głupimi i nic niewartymi. Nalewamy tylko co chwilę puste kieliszki i wznosimy toast: "Oby żyło się lepiej", ale życie toczy się zawsze tak samo. 
Zbyt powoli i zbyt szybko.






* Wszystkiego najlepsza z okazji świąt, które w ogóle nie są magiczne i które w ogóle nie są wyjątkowe. To tylko kolejny dzień, dzień jak co dzień. Jeżeli wierzycie w magię świąt - składam wam najserdeczniejsze życzenia jakich w życiu nie usłyszeliście, jeżeli nie wierzycie - również wszystkiego najlepszego!

środa, 12 grudnia 2012



Pomimo tego, że istnieję, nie jestem w stanie jednoznacznie stwierdzić co to dla mnie oznacza. Gdyby ktoś zadał mi pytanie czym jest dla mnie moje życie to pierwsza odpowiedź jaka przychodzi mi do głowy to "Nic", ale z drugiej strony przecież musi być "Coś", bo przecież istnieję. Jestem pośród tych wszystkich żywych istot nazwanych przez kogoś ludźmi, czasami czmycham gdzieś nieporadnie, czasem niezauważalnie, a nawet i z wielkim hukiem... I każda ta czynność nie jest wykonywana tak, jak bym chciała. Gdy chcę cicho - jest głośno. Teraz chcę zniknąć jak jeden płatek śniegu w chociażby zaspie, to tak jakbym była, ale z drugiej strony wcale mnie nie widać. Na dodatek przecież nikt nie lubi zasp, no może z wyjątkiem jakiś mniejszych dzieci rozkoszujących się śniegiem, który przecież tak mało gości na podwórkach naszych domów czy ulicach (moim zdaniem zdecydowanie za długo!), ale znów wracając do tego tematu... mnie nawet dzieci nie lubią, z wzajemnością zresztą. No i gdy chcę tak cicho... znów jest troszkę głośno, bo pomimo tego zatracenia się w płatkach śniegu piszę tego bloga i ten post...Czyli to tak jakby ten jeden płatek śniegu chciał jakimś cudem stamtąd wyfrunąć. Ale jak? Wziąć odrobinę śniegu na ręce i spróbować go rozdmuchać? Być może... ale może nie uwolnimy tego, który tego właśnie chce? Może akurat tamte chciały siedzieć cicho i nawet nie próbować być głośno? Ale z kolei kiedy ten płatek, który szuka wolności jest na samym dole? Na samiusieńkim dole całej ogromnej zaspy? Trzeba się jakoś do niego dokopać... To kupa pracy... I przede wszystkim, by pomóc tej jednej drobnej istocie (bo może przecież płatek ma duszę...) to trzeba troszkę poprzeszkadzać innym? To takie egoistyczne, ale może znów nasz ChcącySięUwolnićPłatek wcale nie chciał być zepchnięty do jakiegoś rowu tworząc zaspę z wcale nie znajomymi kolegami płatkami? Został tam zepchnięty przez pomyłkę przez lekki podmuch wiatru? Może chciał być samotny, ale np. na głowie jakieś osoby (wcale tego nie chcącej) i leżeć tam spokojnie, by po chwili stopnieć i nie istnieć w ogóle? Z kolei ta sytuacja znów prowadzi do następnej, bo może właśnie ten płatek po stąpnięciu i przeistoczeniu się w wodę doprowadził do skręcenia włosa osobie, która w ogóle tego nie chciała. A więc morał! Ten płatek śniegu nie przeszkadza nikomu gdy... spada. Tylko wtedy. Lądując będzie zawsze źle. Obojętnie dla kogo, dla kogoś, dla niego samego lub dla czegoś/kogoś gdzie wylądował.

Żal mi go.